Fargo vel Memuś
Inspiracją do opowieści Doroty Suwalskiej pt.: „Mamka” był wół Fargo – nasz rodzynek – pieszczotliwie zwany Memusiem.
Wolontariuszka Olimpia tak – krótko – opisuje jego historię:
Mieszkający w Korabiewicach wół Fargo, dla przyjaciół Memuś, jest jednym z tych nielicznych schroniskowych podopiecznych, który nie zaznał w swoim życiu krzywdy, a wręcz na początku życia los uśmiechnął się do niego bardzo szeroko. Memuś do Korabiewic trafił bowiem jako cielak. Uratowano mu życie po to, by on uratował je krowie Mamce. Została ona przez byłą właścicielkę schroniska odkupiona od sąsiada jako krowa, która nie dawała już wystarczająco dużo mleka.
Podobno tuż po przybyciu do schroniska próbowano ją pokryć, ale jej cielę urodziło się martwe i tak oto, aby nie czuła straty po śmierci swojego dziecka, sprowadzono dla niej Memusia. Pod opieką pracowników i wolontariuszy schroniska Mamka dożyła godnej starości. Kiedy zwyrodnienia stawów i kręgosłupa zaczęły jej doskwierać na tyle, że leki nie pomagały, a sama Mamka straciła chęć do życia, pomogliśmy jej odejść bez bólu i cierpienia. Była wówczas całkowicie siwa, a zajmujący się bydłem weterynarze nie umieli nawet za bardzo oszacować, ile ma lat, gdyż nie spotykają już na swojej drodze tak leciwych krów. Wszyscy pamiętają Mamkę jako bardzo przyjazną, spokojną i szczęśliwą krówkę.
Przez kilkanaście miesięcy po przejęciu schroniska przez fundację idealnie wpisywała się w korabiewicki krajobraz, leżąc sobie na łące, przeżuwając trawę i obserwując pracę ludzi. Ona nie musiała pracować, wystarczyło, że była. Czasem dawała się głaskać, choć bardziej była cichym świadkiem pojawiających się zmian w schronisku, początków lepszej przyszłości. Podobnie jak Memuś. Byczek był i jest niesamowicie, wręcz zaskakująco, przyjazny wobec ludzi. Zapewne wynika to z faktu, że wychował się w beztrosce, mając zawsze pod dostatkiem trawy oraz do dyspozycji na figle i radości 16 ha schroniska.
.
Pod linkiem znajduje się zbiór postów na temat Memusia i duża liczba jego zdjęć.
Niestety Memuś odszedł w 2019.
Jeśli chcesz zaadoptować zwierzaka, pamiętaj, że pierwszym krokiem jest zawsze wypełnienie ankiety adopcyjnej. Znajdziesz ją tu: Ankieta
Jeśli nie możesz adoptować zwierzaka do domu, weź pod uwagę możliwość adopcji wirtualnej. Więcej o tej formie pomocy tutaj.
J
ej synek leżał obok nieruchomy i zimny. Człowiek w Zielonym Kitlu pogładził ją współczująco po głowie, a potem ułożył maleństwo na czymś w rodzaju wózka i odszedł. Chciała krzyczeć, ale jej gardło było zaciśnięte. Chciała płakać, ale zabrakło jej łez. Patrzyła za oddalającym się mężczyzną, dopóki nie zniknął jej z oczu. I wtedy wydarzyło się coś dziwnego, coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyła. Przez jej świadomość z zawrotną szybkością zaczęły się przesuwać sceny z życia. Czucio-obrazy przywołane tęsknotą, która pojawiła się w jej ciele i była tak podobna do tych wszystkich tęsknot, które spotkały ją wcześniej.
Najpierw wspomnienie najdawniejsze, kiedy – żałośnie płacząc – nasłuchiwała głosu mamy, rozpaczliwie przywołującej ją do siebie z drugiego końca budynku. Były tak blisko siebie, a nie mogły się spotkać. Ten dialog na płacz zdawał się nie mieć końca. Jak przez mgłę pamięta, że Rudowłosy Mężczyzna przyniósł jej naczynie ze smoczkiem. Przyssała się i jej rozpacz na chwilę jakby zelżała. Ale potem smoczek wraz człowiekiem zniknął i znów została sama w obcym świecie, do którego zaledwie kilka chwil wcześniej wyrwano ją z ciepłego, bezpiecznego wnętrza. Aż do chwili, gdy wrócił z kolejną porcją płynu.
Wkrótce jednak nastąpiła zmiana. Pozornie niewielka. Naczynie miało trochę inny wygląd i nie było w nim smoczka. Złapała więc łapczywie za jego brzeg i próbowała ssać. Wówczas Rudowłosy zanurzył palec w płynie i podsunął jej pod nos. Kiedy przyssała się do palca, zanurzył go pomału w naczyniu. Zachłysnęła się, a część płynu przedostała się do nosa.
Może to dziwne, ale polubiła potem tego człowieka, choć nieraz sprawiał jej ból, krzyczał i zmuszał do rzeczy, których panicznie się bała. Ale też karmił ją, dbał, żeby miała względnie czysto a czasem nawet gładził po głowie. I przede wszystkim BYŁ.
Przyszedł też oczywiście czas, kiedy przestała płakać i nauczyła się pić bez smoczka. Ale tęsknota za tym, by ssać, sssać, sssaaać… pozostała w niej chyba na zawsze, tak jak w jej młodszych i starszych koleżankach i kolegach. Radzili sobie jak mogli, ssąc wszelkie możliwe części ciała współtowarzyszy: ucho, mosznę, prącie… co tylko się dało.
*
Nie pamięta, jak to się stało, że trafiła do kojca, w którym prócz niej mieszkało jeszcze kilkoro nieco starszych dzieciaków. Zbyt zajęta była płaczem i zachłystywaniem się mlekiem (lub czymś, co mleko przypominało), by zarejestrować szczegóły kolejnej w krótkim życiu zmiany. Zapamiętała tylko towarzyszący jej na początku strach. Zwłaszcza, że w kojcu panował ścisk, a ona była najmłodsza. Wkrótce jednak dołączył do nich kolejny malec, który jakiś czas później stał się jej ulubieńcem. I już nie była najmniejsza. Przynajmniej tyle. No i wreszcie było się do kogo przytulić. I kogo ssać.
Natomiast dokładnie zapamiętała dzień, w którym po raz pierwszy wypuszczono dzieciarnię na zewnątrz. W progu budynku zatrzymał ją strach przed nieznanym i ściana światła (wewnątrz panował półmrok, a jedynym światłem, jakie znała wcześniej był zamglony blask, który wpadał przez niewielkie, przybrudzone okienka i światło elektrycznych żarówek). Ale potem, kiedy wreszcie odważyła się wyjść na zewnątrz (nie bez pewnego wsparcia Rudowłosego Mężczyzny i jego Żony, którzy, mówiąc bez ogródek, wygonili ją z budynku), ogarnęło ją uczucie nieznanej wcześniej euforii. Właściwie wokół było jeszcze dosyć chłodno, lecz światło, które w pierwszej chwili ją oślepiło, sprawiało, że poczuła na skórze przyjemne ciepło, a jej nozdrza wypełnił zapach rozgrzanej słońcem trawy. I jeszcze ta przestrzeń! Przestrzeń, która zdawała się nie mieć granic, co, jak się wkrótce okazało, nie do końca było prawdą.
Zrobiła kilka ostrożnych kroków, rozprostowując nienawykłe do ruchu nogi i nagle ogarnęło ją jakieś niepohamowane szaleństwo. Zaczęła biegać i podskakiwać, dopóki w ten amok nie wdarł się nagły krzyk bólu. Jej ulubiony kolega (nazwijmy go Malec), który wypadł z budynku, pędząc przed siebie na oślep, stał z kompletnie zdezorientowaną miną, wpatrując się w przeciągnięty nad ziemią drut. Po chwili na drut wpadła najstarsza w tym towarzystwie – Ważniaczka (tak pewno nazwałaby ją nasza bohaterka, gdyby używała takich określeń) i też wrzasnęła. Ta sama przykrość spotkała jednego z najmłodszych kolegów. Stało się oczywiste, że od drutu należy trzymać się z daleka, a przestrzeń ma jednak swoje granice wyznaczone przez ból zaklęty w drucianą linkę otaczającą wydzieloną dla dzieciarni część terenu. Nasza bohaterka, nazwijmy ją Bezimienna – bo tak jak reszcie dzieciaków nie nadano jej imienia – nie zamierzała eksperymentować na własnym ciele, postanowiła więc unikać tej przynoszącej ból granicy dostępnego świata. Podobnie jak jedna z młodszych współtowarzyszek (Ostrożna), która – zamiast biegać w amoku jak większość dzieciarni – obwąchiwała dokładnie każdy patyk i kamyczek, zastanawiając się, czy nie kryje się w nim jakieś zagrożenie.
Trzeba jednak przyznać, że wciąż była to całkiem spora przestrzeń (zwłaszcza w porównaniu z miejscem, w którym Bezimienna spędziła dotychczasową część swojego krótkiego życia), i że nigdy wcześniej nie czuła się też tak szczęśliwa. Większość dnia skubała rosnące wokół rośliny lub wylegiwała się na trawie i paradoksalnie dopiero teraz nawiązała przyjaźnie i zorientowała, z kim można trzymać, a od kogo należy trzymać się z daleka. W niewielkim kojcu nie sposób było oddalić się od kogoś, a czyjaś bliskość również nie do końca była kwestią wyboru.
Jej faworytem, jak już wcześniej wspomnieliśmy, był Malec. Lubili leżeć, wtulając się w siebie i wylizując sobie nawzajem sierść. Stroniła natomiast od Ważniaczki, która panoszyła się pod drzewem, kiedy padał deszcz i pierwsza pchała do wody w upały.
Najważniejszym momentem dnia było karmienie. Raz, że można było zjeść coś innego, niż to, co rosło pod nogami. Dwa, że wreszcie coś się działo.
Kolejną atrakcją było obserwowanie świata za drutem. Wszystko budziło ciekawość: przejeżdżający traktor lub samochód, przebiegający pies, a zwłaszcza przechodzący człowiek. Ważniaczka i jeden z młodszych dzieciaków podbiegali wówczas jak najbliżej, pilnując jednak, by nie dotknąć drucianej linki, a Ostrożna obserwowała przechodniów, wychylając głowę zza pleców swoich bardziej rezolutnych towarzyszy.
Bezimienna obserwowała dwunożne istoty z pewnego dystansu. Doskonale jednak odróżniała przypadkowych przechodniów od sąsiadów, którzy przechodzili za drutem regularnie.
Jedną z sąsiadek była Ciemnowłosa Kobieta, którą zwykle otaczała psia gromadka, co napawało naszą bohaterkę pewnym niepokojem, choć kudłate czworonogi towarzyszące kobiecie zazwyczaj nie przekraczały granicy wyznaczonej przez drucianą linkę. Owszem, znała wcześniej psy, jeden z nich nawet sypiał w budynku w pobliżu kojca. Ale co innego pies znajomy, a co innego awanturnik, który przebiega pod linką i gania ją po całym pastwisku, bo i takie sytuacje się zdarzały.
Pewnego dnia Ciemnowłosa zatrzymała się przy pastwisku i długo przyglądała naszej bohaterce. Było piękne, słoneczne przedpołudnie, ani za ciepło, ani za zimno. Bezimienna leżała na trawie i wylizywała sierść Malca, który usiłował ssać jej ucho. Nawiasem mówiąc, Malec nie był już wcale takim malcem i przerósł swoją opiekunkę.
– Ale mamka – zaśmiała się kobieta. – I jaką ma fajną łatkę na mordce, zupełnie jakby nosiła przeciwsłoneczne okulary – a ponieważ w pobliżu nie było żadnej dwunożnej istoty, skierowała swoje słowa do psów. Jeden z nich, średniej wielkości kundelek, uznał to najwyraźniej za zachętę do działania i ujadając rzucił się w stronę naszych bohaterów. Zanim jednak Malec i Bezimienna zdążyli zerwać się na nogi, rozległ się skowyt i pies, który najwyraźniej zahaczył ogonem o drut, wrócił skulony do swojej opiekunki.
I tak oto nasza bohaterka została mamką, nim stała się mamą i dostała własne imię. Co prawda przez najbliższych kilka lat nikt do niej tak się nie zwracał (może tylko Ciemnowłosa, która czasem przechadzała się za drucianą granicą), faktem jest jednak, że w przyszłości miało się ono jej przydać.
Nasza bohaterka – Mamka (od tej chwili będziemy używać wymyślonego przez Ciemnowłosą imienia) doskonale zapamiętała tamto przedpołudnie, ponieważ jeszcze tego samego dnia Rudowłosy zabrał Malca z pastwiska. Po raz kolejny straciła kogoś bliskiego. Przez kilka dni głośno lamentowała wpatrując się w punkt, w którym zniknął jej najlepszy przyjaciel. I choć po pewnym czasie pocieszyła się towarzystwem Ostrożnej, wciąż czuła ból po utracie ulubieńca.
Od uprowadzenia Malca wszystko zdawało się zmierzać ku gorszemu. Dni robiły się coraz chłodniejsze, a Ważniaczka coraz bardziej nieznośna. Wskakiwała na grzbiet Mamki, co bardzo naszą bohaterkę złościło i próbowała obskakiwać resztę dzieciarni.
Pewnego dnia, kiedy zrobiło się naprawdę zimno, Rudowłosy i jego żona zagonili całe towarzystwo z powrotem do budynku. Zamiast jednak umieścić Mamkę w kojcu, w którym spędziła pierwszą część dzieciństwa, zaprowadzili ją do innej części budynku i uwiązali na krótkim łańcuchu. Mogła się położyć, wstać, sięgnąć po jedzenie i nic więcej. Obok, również na łańcuchu, umieścili Ważniaczkę, co mocno naszą bohaterkę deprymowało. Ostrożna stała na tyle daleko, że Mamka nawet nie mogła jej zobaczyć, czasem tylko słyszała jej płaczliwy głos.
Od tej pory miało już być tak zawsze: kilka miesięcy w budynku na uwięzi (co w przypadku Mamki nieodmiennie kończyło się opuchnięciem pięt) i kilka miesięcy na pastwisku. Tyle, że po zimie wypuszczono ją już w innym towarzystwie. Ze starych znajomych została tylko Ostrożna, Ważniaczka i jeszcze jedna młódka. Prócz nich z Mamką pasły się dorosłe krowy, które niby powinna znać, bo stały przecież w tej samym budynku, ale przecież w pewnym oddaleniu i też na łańcuchach, więc praktycznie nie miała z nimi kontaktu. Nastąpił więc dość krótki i intensywny okres zawierania znajomości oraz ustalania, kto na pastwisku rządzi. I okazało się, że nie jest to Ważniaczka, która musiała podporządkować się starszym krowom. Mamka trzymała się z daleka od tych awantur i zacieśniła przyjaźń z Ostrożną.
W międzyczasie naszą bohaterkę zaczęły ogarniać dziwne odczucia, rodzaj nieznanej wcześniej tęsknoty, która gnała ją gdzieś, choć nasza bohaterka nie bardzo wiedziała dokąd, uciskała gdzieś w głębi brzucha i skłaniała do wydawania tęsknych nawoływań. Stojąc w oborze, nie miała możliwości rozładowania rozpierającej ją energii, porykiwała więc tylko, dreptała w miejscu i traciła apetyt. Będąc na pastwisku, krążyła, nie mogąc znaleźć sobie miejsca, nawoływała sama nie wiedziała kogo i czuła nieopartą potrzebę kontaktu ze swoim towarzyszkami (niekoniecznie z przyjaciółką Ostrożną). Obwąchiwała je, intensywnie wylizywała sierść, kładła głowę na ich grzbietach, a nawet próbowała wskakiwać na zad. Co więcej, nie przeszkadzało jej, kiedy wskakiwały na nią inne krowy, choć wcześniej tego nie cierpiała.
Pewnego dnia Rudowłosy zaprowadził ją do budynku, gdzie czekał już na nich Brodaty Mężczyzna. Mamka znała go, bo pojawiał się czasem w oborze (oglądał nawet jej opuchnięte pięty). Gospodarz uwiązał ją solidnie do drążka, uniósł ogon i Mamka poczuła, że wkładają jej coś do środka.
*
Z drugiego końca budynku dobiegał płacz córeczki. Nie zdążyła nawet porządnie jej wylizać. Mimo wyczerpania pierwszym w jej życiu porodem, nawoływała rozpaczliwie swoje maleństwo i szarpała łańcuch. Wówczas przyszedł Rudowłosy i Mamka zorientowała się, że zakłada coś na jej sutki. Poczuła bolesny ucisk i zasysanie. Wówczas ogarnął ją jakiś amok. Sama nie wiedziała, skąd wzięło się w niej tyle siły, ale można było odnieść wrażenie, że chce roznieść budynek. Rudowłosy z pomocą żony i Wąsatego Sąsiada, który wcześniej pomagał wyciągnąć cielątko z jej wnętrza, unieruchomił jej głowę. A potem, wśród nawoływań i wrzasków unieruchomili również tylne nogi. Teraz założone na jej obrzmiałe sutki urządzenie bez przeszkód zaciskało się i zasysało, zasysało i zaciskało… a pozbawiona możliwości obrony Mamka przeraźliwie krzyczała.
Sytuacja powtarzała się za każdym razem, gdy Rudowłosy podłączał do jej sutków zasysacza. Wreszcie po kilku dniach naszą bohaterkę ogarnęła bezradność i przestała protestować.
O dziwo, nadszedł nawet czas, kiedy zaczęła czekać na owo zasysanie i zaciskanie, ponieważ sprawiało, że czuła ulgę w swoich ciężkich, czasami aż do bólu, sutkach.
Od tej pory jej życie toczyło się w ściśle ustalonym rytmie. Dwa razy dziennie zaciskanie-zasysanie (wyjątkiem krótkiego okresu pod koniec ciąży). Sezon na uwięzi i sezon na pastwisku. Dziewięć miesięcy ciąży i raz do roku poród, po którym zabierano jej noworodka.
*
Po trzecim lub czwartym cielątku nastąpiła zmiana. Mamka nie od razu dostrzegła zapowiadające ją sygnały. Owszem czuła, że po urodzeniu kolejnego dziecka jej sutki są lżejsze i mniej nabrzmiałe, co przyjęła z ulgą. Wyczuwała też szczególne emocje w dźwiękach, które wydawali z siebie Rudowłosy i jego Żona przy codziennym zasysaniu.
Rok wcześniej podobna sytuacja spotkała jedną ze starszych krów (nazwijmy ją Seniorką), którą uwiązano w oborze obok Mamki. Jakiś czas później Rudowłosy uwiązał dwie linki na jej rogach, przy pomocy których wraz z Nieznajomym Mężczyzną próbowali wywlec ją na zewnątrz. Przyjaciółka walczyła ze wszystkich sił, wiedziała, że coś jest nie tak. Raz, że nie była to pora wyprowadzania na pastwisko (trwał sezon zimowy, więc wszystkie krowy stały w oborze). Dwa… po co te linki?! A trzy… po prostu to czuła. Wąsaty Sąsiad Rudowłosego, zaszedł Seniorkę od tyłu i zaczął okładać kijem, a potem wypychać do wyjścia. Mamka wręcz czuła przerażenie przyjaciółki. Stojąc w tym miejscu, w którym ją uwiązano, nie miała szans zobaczenia, co działo się dalej. Słyszała jednak pełne rozpaczy wołanie Seniorki, tupot kopyt, poszczekiwanie psa i ludzkie okrzyki. Po pewnym czasie rozległo się coś jakby trzaśnięcie drzwi i dźwięk zapalanego silnika. Warkot samochodu i krzyk przyjaciółki oddalały się, oddalały, oddalały… aż wreszcie całkiem ucichły. I Mamka wiedziała, choć nie miała pojęcia skąd, że już nigdy Seniorki nie zobaczy.
Z drugiej jednak strony życie toczyło się zwykłym, uspokajającym trybem, pod wpływem którego wspomnienie przyjaciółki wywlekanej z domu (bo przecież ten budynek, choć przytwierdzono je doń łańcuchami, był jedynym domem, jaki znały) straciło na ostrości. Dzień, noc, mycie sutków zimną wodą, zasysanie, karmienie, noc, dzień…
Nastała wiosna i całe stado po porannym zasysaniu wychodziło na pastwisko. Przodem szły tak zwane „dwójki”, czyli krowy, które zajmowały w stadzie pozycję zaraz po Szefowej, pełniące rolę swego rodzaju straży. Wśród nich podążała między innymi Ważniaczka. Za nimi kroczyła Szefowa we własnej dostojnej osobie. Była nią jedna z najbardziej bystrych i doświadczonych seniorek. Mamka z Ostrożną podążały, jakbyśmy to powiedzieli my – ludzie, środkiem peletonu. A prawdziwy szef – człowiek (czasem był to Rudowłosy, czasem jego Żona, czasem ich najstarszy syn) szedł na końcu z kijkiem w dłoni i psem u boku.
Potem Mamka skubała trawę, wylegiwała na słońcu, odganiała dokuczliwe muchy i przytulała do Ostrożnej. Czasem zdarzały się jakieś atrakcje: kot, który przypadkiem przyplątał się na pastwisko, przejeżdżający za drutem traktor, przebiegający pies lub przechodzący człowiek. Wszystko budziło ciekawość.
Pewnego dnia za drucianą granicą zatrzymała się Ciemnowłosa otoczona jak zwykle sforą psów.
– Ej Mamka, okularnico – westchnęła. – Słyszałam, że dajesz mało mleka.
Późnym popołudniem całe stado, w tym samym co o świcie szyku, wracało na wieczorne zasysanie i trzeba było spędzić noc na uwięzi. Nie było jednak źle. Po pierwsze: to tylko noc. Po drugie: przy Mamce wreszcie postawiono Ostrożną. Zdawało się, że teraz wszystko zmieni się na lepsze.
*
Rudowłosy zawiązał wokół rogów Mamki dwie linki. Jedną trzymał sam, drugą ciągnął Nieznajomy Mężczyzna. Z tyłu popychał Mamkę i poganiał (przy pomocy kija) Wąsaty Sąsiad. Walczyła z całych sił. Nagle budynek, do którego przykuto ją łańcuchem, w którym odbierano nowo narodzone dzieci, stał się ostoją, ukochanym domem, jedynym bezpiecznym miejscem na świecie. Niczego bardziej nie pragnęła, niż spędzić w nim resztę swojego życia. Wydzierała się na całe gardło i zapierała kopytami. Czuła, że zaraz nastąpi coś ostatecznego, coś nieodwracalnego, że zabiorą ją tam, gdzie rok wcześniej wywleczono Seniorkę.
Wreszcie po platformie wepchnięto ją do dużego samochodu. Następnie platforma się uniosła i z trzaskiem zamknęła Mamkę w jego wnętrzu. Nasza bohaterka usłyszała dźwięk zapalanego silnika i szarpnięcie. Przez szparę w naczepie widziała, jak przesuwają się i znikają dobrze znane miejsca: obora, podwórko, pastwisko… Żegnały ją tęskne nawoływanie Ostrożnej.
Wreszcie przestała rozpoznawać mijane krajobrazy. Zamilkła, a z jej oczu zaczęły płynąć łzy.
Po czasie, który wydał się wiecznością (o ile jej świadomość obejmowała takie pojęcie), ciężarówka zatrzymała się i zaczął się uciążliwy proces wyciągania naszej bohaterki na zewnątrz. Teraz jej tymczasowe więzienie na kółkach wydawało się ostoją, miejscem, w którym mogła liczyć na odroczenie wyroku.
Dookoła rozbrzmiewała niewyobrażalna wręcz mnogość psich nawoływań: naszczekiwania, skowyty, ujadania… Jakby ktoś odgłosy znane z sąsiadującego z oborą podwórka pomnożył przez tysiąc. Przerażało ją to, a zarazem w pewien sposób uspokajało. Bo nie takich dźwięków spodziewała się w miejscu ostatecznym. Być może dlatego (mimo przerażenia), nieco łatwiej ją było wyciągnąć z ciężarówki, niż wcześniej do niej wepchnąć.
Na zewnątrz czekała na nią… Ciemnowłosa Kobieta – istota zza drucianej granicy, a jednak związana z miejscami, w których Mamka spędziła całą swoją dopiero co minioną przeszłość. To zrodziło w niej nadzieję, że spotka tu również Seniorkę.
Niestety, jak się wkrótce okazało, była jedyną krową w tym dziwnym miejscu, pełnym psów (zamkniętych w kojcach lub biegających luzem po terenie) i innych zwierząt. Mimo to pomału oswajała się z nowym domem, a w każdym razie zaczynała czuć się w nim bezpiecznie. Tym, co najbardziej jej doskwierało, była samotność. Ciemnowłosa jakby to wyczuła i tak oto po raz pierwszy w życiu Mamka spotkała się z bykiem. Nie mamy tu na myśli Malca i innych cieląt, które pamiętała z dzieciństwa, lecz dorosłego samca. Pewnego dnia przyprowadzono go do niej, a potem… zabrano.
*
Gdy pojawiły się znane z poprzednich lat objawy: ociężałość, nabrzmiewanie sutków, ruchy maleństwa pod sercem, była pewna, że tym razem będzie inaczej. Nie będzie musiała płakać słuchając krzyku odebranego jej noworodka. I nigdy już nie będzie samotna.
*
Jej synek leżał obok zimny i nieruchomy. Człowiek w Zielonym Kitlu pogładził ją współczująco po głowie, a potem ułożył maleństwo na czymś w rodzaju wózka i odszedł. Chciała krzyczeć, ale jej gardło było zaciśnięte. Chciała płakać, ale zabrakło jej łez. Patrzyła za oddalającym się mężczyzną, dopóki nie zniknął jej z oczu. Nie miała nawet siły wstać. Leżała na boku, obserwując z poczuciem beznadziei przebiegający przez jej pamięć strumień wspomnień.
Człowiek w Zielonym Kitlu i Ciemnowłosa wkrótce wrócili do Mamki i próbowali namówić ją do podniesienia się z ziemi. Próbowali też odsysać jej sutki, tyle, że tym razem używali do tego własnych rąk.
– Mamka, okularnico – tłumaczyła Ciemnowłosa – to dla twojego dobra. Wiem, szkoda cielaczka, ale… nie dało się nic zrobić.
Niestety nasza bohaterka, jak wiecie, nie rozumiała tych słów. A nawet gdyby… to i tak niewiele by jej to pomogło.
Wreszcie odeszli. I wtedy stało się coś dziwnego. Strumień wspomnień się urwał, gardło odblokowało i Mamka zaczęła krzyczeć. Krzyczała tak głośno i intensywnie, jakby wyrzucała z siebie całą nagromadzoną przez wszystkie lata tęsknotę i rozpacz.
Czy spodziewała się reakcji? Wierzyła, że to coś zmieni?
Pewno nie.
A jednak krzyczała.
I wtedy wydarzyło się coś niezwykłego.
Człowiek w Zielonym Kitlu wrócił do niej z synkiem. Oczywiście Mamka doskonale wiedziała, że nie jest to ten sam synek, którego wcześniej od niej zabrano, zimnego i nieruchomego. Czuła, że cielątko inaczej pachniało, widziała, że ma inny wzór na skórze. Ale pachniało, ciepłem i dzieckiem. I stało obok, chwiejąc się bezradnie na nogach. Mamka wstała i zaczęła wylizywać maleństwo, choć właściwie nie było już niczego do wylizywania, żadnego poporodowego śluzu ani krwi. A potem synek odnalazł jej sutki i zaczął ssać.
Posłowie
Moje opowiadanie jest luźno oparte na historii Mamki – przybranej mamy byka Fargo, zwanego też Memusiem.
Mamka trafiła do Korabiewic jeszcze przed przejęciem schroniska przez fundację Viva. Poprzednia właścicielka odkupiła ją od sąsiada, jako krowę, która nie dawała już wystarczająco dużo mleka i w ten sposób uratowała jej życie.
Nie wiem, jak naprawdę wyglądała Mamka, łatkę w kształcie okularów wymyśliłam, żeby nadać jej fizis jakiś charakterystyczny rys, który przydałby się przy budowaniu narracji.
Nie wiem nic o warunkach, w jakich przebywała, zanim trafiła do Korabiewic. Być może była jedyną krową w gospodarstwie, może żyła w dużym stadzie… Na potrzeby opowiadania założyłam, że jej domem była dość przeciętna hodowla – zarówno pod względem wielkości (kilkanaście krów „produkujących” mleko plus jałówki i cielaki), jak i warunków. Zdecydowałam również, że będzie to miejsce, w którym nie dochodzi do żadnych sprzecznych z polskim prawem patologii. Założyłam też, że stado w sezonie letnim wyprowadzane jest na pastwisko, choć są oczywiście hodowle, w których krowy zamknięte są w budynku przez cały sezon. Ot, przeciętny żywot krowy, która „daje” mleko. Przeciętny, z wyjątkiem tego, co wydarzyło się w ostatniej części opowiadania, właściwie, można powiedzieć: w życiu po życiu naszej bohaterki.
W Korabiewicach Mamka urodziła martwego cielaka. I wtedy to Memuś dostał swoje życie po życiu. Uratowano go, żeby Mamka nie czuła straty po śmierci dziecka.
Mamki nie ma już w Korabiewicach. Pod opieką pracowników i wolontariuszy schroniska dożyła późnej starości w towarzystwie swojego przybranego syna. Podobno pod koniec życia była całkiem siwa, a opiekujący się bydłem weterynarze nie potrafili określić jej wieku, bo nie spotyka się dzisiaj tak leciwych krów.
Memuś do dziś prowadzi w Korabiewicach spokojne życie.
Pisząc opowiadanie i posłowie korzystałam z opisu Memusia sporządzonego przez wolontariuszkę Olimpię. Dziękuję też za rozmowę wolontariuszce Karolinie.
Jeśli podoba Ci się to opowiadanie, wyraź to datkiem dla Schroniska.
Wpłać datekTen tekst zebrał dotychczas na rzecz schroniska: 430 zł